No i mam pierwszą awarię.
Nie licząc tej, którą przygotował mi zaraz po zakupie warsztat nie dokręcając korka chłodnicy.
Od dwóch tygodni praca goni, nie ma czasu śmigać na motorku . Ale tydzień temu wpadł dawno nie widziany kumpel - świeżo upieczony motonita.
Trzeba się było sprzętem pochwalić. Pokazałem, odpaliłem, przegazowałem (nie do odcięcia, łagodnie - CBF i tak fajnie brzmi ;) ) i zgasiłem. Ok. minuty działania.
W ostatni piątek chciałem odpalić i pojechać. Wsiadam, kluczyk, starter... i dupa. Rozrusznik działa, kręci jak należy. Ale nic nie łapie. Od czasu do czasu słychać jedno słabe "brum", ale nie odpala.
Inny kumpel (akurat stary motonita), któremu opisałem sytuację, stwierdził krótko "załatwiłeś świece". Fakt - przeszperałem i doczytałem, że w motocyklu odpalonym na krótko stosunkowo łatwo padają świece. Zwłaszcza jeśli już były na wykończeniu (a nie wydaje mi się, żeby moje były niedawno zmieniane - wspomniany warsztat na przeglądzie wymienił tylko olej).
Pytania:
1. Mieliście już takie akcje? Faktycznie te świece takie delikatne? Kupiłem już komplet świec + podstawowy zestaw narzędzi (będę chciał więcej robić sam - jakoś tracę zaufanie do warsztatów ;) ). Jak przewalczę robotę, to przymierzę się do wymiany...
2. No właśnie - czy lama poradzi sobie z wymianą świec? Kiedyś sporo grzebałem w maluchu. Świece, cewka, gaźnik, jakieś kabelki - co dałem radę, robiłem sam . Od tamtego czasu (z 10 lat) nie miałem okazji grzebać w mechanice.
Przeczytałem odpowiedni rozdział serwisówki - nie wygląda to na zbyt trudne zadanie. Nawet opisali dokręcanie świec bez klucza dynamometrycznego - do końca łapkami, a potem pół obrotu kluczem. A może są jakieś niespodzianki, czy pułapki, na które trzeba zwrócić uwagę? Wiem już że ze świecami trzeba ostrożnie - nie stuknąć kluczem itp. Coś jeszcze?